Dziś tańczyłam na polu pod lasem.
Tańcząc pomyślałam, że mam już dosyć mojego wyjątkowego życia. Na czele z porannymi pląsami wśród pól szmaragdowych..
Rozbawiło mnie to. I rozluźniło.
Przez większość życia lubiłam być wyjątkowa. Płynęłam pod prąd, manifestując niezależność od zwyczajności i przyziemnych potrzeb.
Szukałam dla siebie miejsca – pięknego, oryginalnego, manifestującego moje spojrzenie na życie. Miałam w związku z tym wiele nonszalancji wobec zwyczajności. Porannego wstawania do roboty, oporządzania dzieci i domu, urzędów, przepisów, zakazów.
W liceum lubiłam się ostentacyjnie spóźniać na lekcje (szczególnie na chemię, której nie znosiłam). Wchodziłam, mniej więcej, kwadrans po dzwonku, sygnalizując wyrazem twarzy, że jestem ponad tym wszystkim, co dzieje się w klasie i siadałam bez słowa w ławce.
Na łacinie przebierałam się za różne postaci i robiłam stand-up (wtedy jeszcze nie było tego określenia, ale to na pewno stand-up był). Klasa się zarykiwała a nauczycielka wyrzucała mnie za drzwi (jak się dałam).
W trzeciej klasie liceum dostałam nagrodę ZSMP (!), ok, dla tych co nie wiedzą – Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej (był rok 1977). Zostałam nagrodzona za rolę w przedstawieniu poetyckim o …. Leninie (wtedy tylko takie tematy miały siłę przebicia). Może bym i ją odebrała, w końcu aktorstwo zawsze było moją pasją, a czasy były, jakie były, ale dyrektorka szkoły wzięła mnie na dywanik i powiedziała dramatycznie: „Dobek, proszę cię, nie przynieś wstydu naszej szkole, ubierz się jak normalny człowiek i spróbuj się zachowywać porządnie..”
No to się przebrałam za Cygankę, bluzka z odkrytymi ramionami, wielkie, czerwone korale i kwiecista spódnica bananowa. Reszta towarzystwa była na galowo. Mina dyrektorki bezcenna..
Kiedy wyczytali moje nazwisko w związku z nagrodą, nie wyszłam. Większość osób mnie znała więc wszyscy na mnie spojrzeli, a ja siedziałam udając, że mnie ta chwila nie dotyczy i nasączałam się tym, że wszyscy na mnie patrzyli i widzieli mój bunt. Bunt na galowe ubrania, na nagrodę od związku socjalistycznej młodzieży i na dyrektorkę, która usilnie chciała, żebym była normalna.
Nie chodziłam na pochody pierwszomajowe, nie chciałam należeć do ZSMP. Śpiewałam poezję, robiłam kabaret. Okazywałam ostentacyjną pogardę ludziom i ustrojowi politycznemu.
W papierach po skończeniu liceum miałam pochwałę za działalność artystyczną i naganę jako element antysocjalistyczny.
Byłam niewątpliwie wyjątkowa.
I ogromnie pogubiona.
Niespokojna i przerażona światem. Nie widziałam innego wyjścia, tylko to, żeby świat zmienić. Taki, jaki był, był wtedy nie do przełknięcia.
Więc wszystko w życiu robiłam po swojemu – nie pracowałam dla nikogo, zawsze miałam swoją firmę. Jak mi się coś nie podobało – małżeństwo, dom, praca, to porzucałam to i wyruszałam przed siebie. Szukałam świata idealnego. Swojego raju.
Wiele lat temu znalazłam świat rozwoju i energii. No i tutaj mnie zassało. Uwierzyłam, że jak coś jest nie tak, to wystarczy zaśpiewać OM, zjeść ekologiczne warzywa i będzie dobrze. Byłam pewna, że wszystko da się wyjaśnić, dojść do przyczyny, połączyć ją ze skutkiem, i będzie po krzyku. Czułam się świadoma jak mało kto, nauczałam, czasem pouczałam.
Na szczęście, z wiekiem, zaczęłam nabierać pokory.
I rozumu.
Dziś sobie tańczę na polu rano. Niewątpliwie oryginalnie, inni o tej porze zasuwają do pracy.
Ale dziś mój taniec nie odgradza mnie od ludzi. Po prostu lubię tańczyć.
Jestem taka jak wszyscy.
Urodziłam się, starzeję się i umrę. Jak każdy.
Boję się i pożądam. Chcę mieć bezpieczny kąt, pieniądze, przyjaciół. Rodzinę.
Poczucie wyjątkowości było dla mnie ciężarem.
Szłam po prostu oryginalną drogą do zwyczajności.
I tu mogę odpocząć. W zwyczajnym życiu.
Dopiero tu.
No Comments