W gabinecie – Czemu sprawiamy sobie przykrość?

Kiedy ostatni raz z nią rozmawiałam, była pełna optymizmu.

– Jest u mnie dużo lepiej – mówiła – Lepiej śpię, moja rodzina mniej mnie denerwuje. Ba, nawet z mamą ostatnio rozmawiałam bez napinki – dodała patrząc na mnie z uśmiechem.

Lubię taki czas w trakcie pracy terapeutycznej, w którym można się zatrzymać, spojrzeć wstecz i się ucieszyć. Ucieszyć tym, że coś się zmieniło, że jest więcej przestrzeni, że pojawia się radość.

Słuchałam jej z przyjemnością.

– Udało mi się porozmawiać z mężem o tym, jak mi trudno.. i wiesz co, on to przyjął. Nie bronił się, nie dawał rad. Posiedzieliśmy sobie razem po prostu. Słuchał mnie. – Jej głos brzmiał miękko, patrzyła w przestrzeń za oknem.

Miałam wrażenie, że odpoczywa mówiąc mi o tym.

Dziś weszła do gabinetu przygarbiona, jakby niosła na ramionach ciężki plecak.

– Co słychać? – zapytałam.

Westchnęła.

– Już było tak fajnie i się spieprzyło..

– Co się spieprzyło? – spytałam i pomyślałam, że trudno jej utrzymać wewnętrzny dobrostan, że do dobrego stanu trzeba się przyzwyczaić, okrzepnąć w nim, osiąść. A to wymaga czasu.

Tymczasem ona zaczęła opowiadać: – Mieliśmy w pracy ewaluację, wiesz, taką roczną analizę naszej pracy – wyjaśniła, bo nie była pewna czy korporacyjne zwyczaje są mi znane. – No i mój szef mnie zjechał, napisał, że mam problem w budowaniu relacji i w komunikacji. No to ja mu wtedy powiedziałam, że to nieprawda, że wiem o jaką sytuację mu chodziło i że to było zupełnie inaczej………

Słowa, słowa, dużo słów.

Patrzyłam na nią uważnie, jej opowieść zeszła na drugi plan – „… bo kto kogo i dlaczego i kto się pomylił a kto miał rację….”

Patrzyłam na nią i widziałam jak jej trudno. Miała ściągniętą twarz, przykurczone ramiona. Głos jej się łamał.

Po chwili zawołałam ją cicho: – Magda…

Nie usłyszała.

– Magda… – powtórzyłam jej imię.

Spojrzała na mnie i się zatrzymała.

Patrzyłyśmy chwilę na siebie. Miałam wrażenie, że się obudziła z ciężkiego koszmaru.

Odetchnęła.

– No tak. – powiedziała po chwili – Znowu się nakręcam.

Uśmiechnęłam się do niej lekko. Rozczuliło mnie jej zmaganie, przeciąganie liny między starym a nowym.

– Jak się czujesz? – spytałam.

– Czuję się zraniona… Jestem taka delikatna… – odpowiedziała i pogłaskała swoją dłoń. – Czemu ludzie sprawiają sobie przykrość? – zapytała ze skargą w głosie.

Po chwili sama sobie odpowiedziała: – Wszyscy tęsknimy za miłością, chociaż czasem okazujemy sobie tą tęsknotę w przedziwny sposób.

– A jak tracimy wiarę w miłość to ranimy siebie i innych – dodałam po chwili.

No Comments

    Leave a Reply