Zawsze wiedziałam, że kiedyś trzeba będzie zacząć ćwiczyć jogę. Przyglądałam się różnym możliwościom, bo był okres w moim życiu, w którym gotowałam na obozach jogi (trzeba było zarobić na szkołę Gestalt). I tak jak gotowanie uwielbiałam, tak joga mnie nie porywała. Czasem wskakiwałam na jakieś zajęcia między smażeniem kotletów z selera a miksowaniem humusu. I tak jak wskakiwałam, tak wyskakiwałam, pod pretekstem nawału pracy w kuchni.
Bo mnie poprawiali na tej jodze, że noga nie tak, że palce szerzej, że kciuk do góry a oko w dół. Jezu, czułam się czasem jak w wojsku. To nie było dla mnie, ta sztywna struktura żeby rozluźnić ciało. Lubiłam i lubię spontan, lubię się dać prowadzić ciału i powygłupiać. A powygłupiać przy jodzie? Zapomnij.
I tak oto mój rys buntowniczy przyblokował mi praktykowanie jogi, choć wiedziałam o jej dobroczynnym działaniu na wszystko.
Niecałe trzy lata temu postanowiłam sobie zorganizować urlop-ucieczkę. W nieznane, z nieznanym. No i co? Wiadomo – obóz jogi. Zaczęłam szukać w necie i trochę mi mina zrzedła – 6 godzin dziennie hatha jogi. O nieee..
Moje ciało mówiło – Ewuś, dajże spokój.. luzu trzeba, odpoczynku, a nie wyczynu i musztry. Się połóż na plaży, słońcem pooddychaj. A joga może być, ale kobieca jakaś niech będzie, żeby przestrzeni złapać więcej i oddechu na życie. – tak mi mówiło moje ciało.
No to zaczęłam wpisywać w wyszukiwarce hasła – powięzi, joga jin itp. Wtedy wyskoczyła mi Joga Fusion Ani Brzegowej i jej kanał na You Tube. Mogłam sobie pooglądać jej zajęcia i ją samą. Spodobała mi się – spokojna i mocno osadzona w sobie (Ania oczywiście, ale jej Joga Fusion też).
I tak oto pojechałam na mój pierwszy urlop z jogą. Sama, do nieznanych mi Gąsek z nieznaną mi wtedy jeszcze Anią Brzegową. Cóż, co Wam będę dużo pisać – jak wróciłam po siedmiu dniach to się zatrzymać nie mogłam, tyle miałam energii. Coś mi się odkliknęło, odpuściło i uwolniło.
Był koniec sierpnia, jeszcze bardzo ciepło. Morze, plaża i 3 godziny dziennie ćwiczeń. Do tego zabiegi fizjoterapeutyczne. Ćwiczenia powięzi i mięśni dna miednicy. Kobieco. Miękko. Kojąco. Ania daje wolność, nie poprawia. Wspiera, żeby przyjąć swoje możliwości takie, jakie są w danej chwili. Jej słowa: ”zrób tyle, ile możesz…” zapadły mi gdzieś w procesor i pomogły zwolnić tempo nie tylko w jodze.
Od tamtej pory prawie wszystkie poranki spędzam z Jogą Fusion. Ćwiczę z You Tube, kupiłam sobie też kurs online Kobieca Moc. I taki nawyk mi się stworzył, że jak mi źle, coś mnie wkurzy, albo ciało trzeszczy mi w szwach, to włączam sobie Ankę i jadę z koksem. 30-40 minut ruchu i mogę odetchnąć z ulgą – jakieś sznurki wewnętrzne puszczają, lejce się luzują, oddech jak morska bryza wietrzy zakamarki.
Dla mnie najważniejsze jest to, że nie muszę się spinać, wysilać. Wiecie przecież, że nie lubię działać na sile. Joga Anki płynie na energii, jest przyjazna i mądra.
Niedawno Ania odwiedziła mnie w moim lesie i nagrałyśmy rozmowę o postawie ciała i emocjach. Pogadałyśmy, zjadłyśmy pomidorówkę i naleśniki z malinami. Tak po prostu. Fajnie. Jak to z Anką.
Tutaj obejrzycie naszą rozmowę:
No Comments