Zastanawialiście się kiedyś co się w was dzieje kiedy ktoś potrzebuje pomocy? Zwykle reagujemy automatycznie – szukamy rozwiązania, pocieszamy, uciekamy, dyskutujemy. Nasza reakcja ilustruje to, jak sami sobie radzimy z problemami.
Jedne z pierwszych zajęć w szkole gestaltu zaczęły się pytaniem – dlaczego chcesz pomagać? Z początku ten temat wydał mi się trochę dziwny, ale szybko złapałam jak odkrywcza dla mnie może być na nie odpowiedź.
Jednym ze sposobów unikania kontaktu z własnymi potrzebami jest profleksja, czyli – dawanie innym tego, czego sami potrzebujemy. Zwykle robimy to jeśli nie czujemy świadomie naszych potrzeb albo nie wierzymy, że mogą być spełnione (jedno i drugie jest ze sobą połączone).
Dziś mogę śmiało powiedzieć, że dobry terapeuta to ten, który ma kontakt ze swoimi potrzebami i umie o nie zadbać. Jeśli jest inaczej, zwiększa się prawdopodobieństwo, że będziemy kompensować własne braki „naprawianiem” świata.
Kiedyś gdzieś przeczytałam, że „syndrom samarytanki” to choroba. A matka Teresa cierpiała na depresję. Być może tak objawiała się jej skłonność do profleksji.
Oczywiście pomaganie nie dotyczy tylko bycia terapeutą. W życiu codziennym ciągle zdarzają się sytuacje, które wystawiają na próbę naszą umiejętność pomagania i bycia wsparciem.
Żeby to wnikliwiej obejrzeć, warto jest przyjrzeć się jak reagują na nasze wsparcie dzieci. Wyobraźcie sobie sytuację, w której dziecko, jeszcze w okresie niewerbalnym (0-2 lata), płacze. Czy możemy mu wytłumaczyć, że wszystko jest w porządku? Wyjaśnić? Zagadać? Albo, co najciekawsze, udać, że wszystko w porządku? Ha, ha – tego na pewno się nie da zrobić. Takie brzdące potrafią nieźle się drzeć jeśli nie dostają tego, czego potrzebują.
Płaczące dziecko woła o pomoc. Co wtedy robią mądrzy rodzice? Przytulają, kołyszą i nucą coś kojącym głosem. Czyli – towarzyszą dziecku, są głęboko obecni w jego rozterce. Takie zachowanie wymaga sporo przestrzeni wewnętrznej w rodzicu. Przestrzeni, która pomieści płacz dziecka i umiejętność uspokojenia go jednocześnie.
Ten rodzaj pomocy jest najskuteczniejszy, niezależnie od tego, ile potrzebująca osoba ma lat. Nasza obecność, bez interpretacji i dawania dobrych rad. Nasza serdeczność i spokój – to najskuteczniejsze formy pomocy. W ten sposób odzwierciedlamy problemy tego, komu pomagamy, nie biorąc ich jednocześnie na siebie.
Żeby głębiej wyjaśnić pułapki pomagania, posłużę się metaforą.
Wyobraźcie sobie, że ktoś wpada w dół i woła pomocy. Czy możemy mu pomóc wskakując za nim do dołu? W takiej sytuacji dwie osoby będą pomocy potrzebować.
Ten, kto pomaga mądrze, stoi na krawędzi dołu i wyciąga rękę, żeby pomóc wyjść temu, kto w dół wpadł. Ostateczny ruch do wyjścia jest po stronie osoby potrzebującej pomocy.
Stojąc przy krawędzi dołu i wyciągając rękę mówimy: „widzę cię, jesteś w dole; ja jestem tutaj i chcę ci pomóc wyjść na powierzchnię”.
A co jeśli ten, kto w dole siedzi nie ma ochoty albo wiary, żeby sięgnąć po naszą dłoń? Zdarza się, że w odpowiedzi słyszymy: „jak możesz stać na powierzchni kiedy ja jestem w dole? Jesteś egoistą.”
Jeśli boimy się, że możemy być nie w porządku – wskoczymy w dół i tam spotkamy się z nieszczęściem swoim i tego, komu chcieliśmy pomóc.
Jest jeszcze inna opcja – możemy powiedzieć: „Jestem na powierzchni, bo tylko tak mogę ci pomóc się wydostać. Nie wskoczę w dół za tobą, bo to zaszkodzi mnie i tobie.”
Ryzykiem takiej reakcji jest to, że stracimy tą osobę, że się od nas odwróci. Stajemy przed wyborem – ja „na powierzchni” czy wspólne cierpienie?
Żyjemy w kraju, który był onegdaj okrzyknięty przez poetów „Chrystusem narodów” więc wspólne cierpienie jest najbardziej akceptowane społecznie. Często więc pozostajemy w relacjach pełnych bólu, gubiąc okazję do spokojnego, spełnionego życia. Gybyśmy dbali o swój spokój w obliczu cierpienia kogoś bliskiego, moglibyśmy zostać okrzyknięci egoistami.
Reasumując – najskuteczniejsza pomoc to odzwierciedlenie, obecność i serdeczność. Nie szukajmy dróg ratunku, przyjmijmy osobę, która cierpi, otoczmy ją swoją obecnością. Jest duża szansa, że wtedy ona sama znajdzie drogę wyjścia – ostateczny ruch leży po jej stronie. A jeśli uda jej się wydostać z problemu, poczuje się wzmocniona i nabierze wiary w siebie.
1 Comment
Ania
1 listopada 2019 at 18:22Bardzo proste i jasne przesłanie Ewo, ale dołożę trochę dziegciu do tematu pomagania. Pracując w obszarze pomocy społecznej zetknęłam się z ogromem ludzkiego cierpienia, związanym z uzależnieniami, niepełnosprawnością i biedą. Z przykrością zauważyłam jak częś osób pracujących bezpośrednio z klientami, którym niosły pomoc zaczynają po woli przypominać podopiecznych – stawały się niechlujne, zaglądały do kieliszka. Ten problem występuje także w innych środowiskach, zajmujących się pomaganiem innym, np. w obszarze służby zdrowia. Bywa, że pomaganiem innym rekompensujemy swoje niedostatki, zagłuszamy własne problemy. Aby pomagać innym trzeba mieć nie tylko wielkie serce ale i wielkiego ducha oraz umieć stawiać granice. A co kiedy najbliższa nam osoba, współmałżonek, partner, krewny potrzebuje pomocy? Znam sytuacje, kiedy osoba pomaga innym, obcym a nie potrafi najbliższej osobie. Wciąż pamiętam mężczyznę, poznanego 30 lat temu, który mieszkał z żoną chorą na stwardnienie rozsiane, którą się opiekował. Od 20 lat była osobą leżącą, ostatnie lata nie poruszała już kończynami. Wymagała całodobowej opieki. Nigdy nie spotkałam się z taką miłością, pokorą i delikatnością jak u tego Pana. Jeszcze teraz kiedy to piszę czuję wzruszenie. W Poznaniu leży od 20 lat kobieta w takim samym stanie, ale ją mąż zostawił, bo nie mógł znieść jej choroby. Bywa, że życie wystawia nas na próbę i to nie w związku z wykonywanym zawodem. W codziennym życiu nie obowiązują procedury i przepisy, ale coś więcej. Nie wiem czy starczyło by mi miłości i siły by zachować się jak pierwszy mężczyzna.