Pamiętam to olśnienie. Zachwyt połączony ze spokojem.
Czytałam wtedy „Teorię poliwagalną” Stevena Porges’a. I szczególnie „zagadało” do mnie jedno zdanie:
„podstawą pracy nad samoregulacją układu nerwowego jest osiągnięcie stanu poczucia bezpieczeństwa..”
Czytając je miałam wrażenie, że złapałam wątek, którego zawsze mi brakowało.
Pisałam już o trzech poziomach, na których funkcjonuje autonomiczny układ nerwowy – poziom bezpieczeństwa, niepokoju i zagrożenia życia (więcej przeczytacie tutaj). Kiedy spotyka nas coś, co wytrąca nas z równowagi, często wchodzimy w naprawianie sytuacji z poziomu walki i wszystkich działań z niej wynikających – kłócimy się, obrażamy, rozpaczamy, manipulujemy, snujemy intrygi, odcinamy się, udajemy, że nic się nie dzieje itd., itp.
Lubię pogląd, że problemu nie rozwiąże się na poziomie, na którym powstał. Idąc za tym – walcząc z tym, co nas niepokoi, zasilamy niepokój.
Z punktu terapii poliwagalnej – kiedy nas coś niepokoi, w pierwszej kolejności trzeba poszukać w sobie I poziomu poliwagalnego, czyli wewnętrznego stanu spokoju i bezpieczeństwa. Na tym poziomie mamy dostęp do płata czołowego mózgu, który wspiera racjonalne myślenie i trzeźwy wgląd w sytuację. Z tego zaś miejsca łatwiej jest znaleźć dobre dla nas wyjście z trudnej sytuacji.
Mądrzy ludzie nie działają w pośpiechu i lęku. Oni zdają sobie sprawę, że z jakiego miejsca w sobie wychodzimy do świata, takie miejsce zasili to, co od świata do nas przyjdzie.
Kiedy reagujemy lękowo i z lękiem działamy, nasza wewnętrzna przestrzeń staje się ciasna, horyzont jest zawężony, brakuje powietrza na głębszy oddech.
A kiedy dajemy sobie chwilę na ochłonięcie, wyregulowanie, poszerza się przestrzeń, spowalniają i rozjaśniają się myśli. Zmienia się nam również biochemia organizmu, obniża się poziom kortyzolu, histaminy, spowalnia bicie serca, wyostrzają zmysły.
Okey, powiecie, ale jak to zrobić? Łatwo się pisze o tym, jednak wprowadzić tą teorię w życie wydaje się niektórym mało możliwe.
No i tutaj wchodzimy w obszar terapii poliwagalnej. Stosuję ją już od roku w mojej pracy i wciąż jestem zadziwiona jej skutecznością i prostotą.
Terapia poliwagalna daje narzędzia „wychowania” naszego mózgu na nowo. Potrzeba do tego oczywiście dużo cierpliwości i determinacji. To jest trochę tak, jakby się wychowywało dziecko, które ma już sporo złych nawyków. Potrzeba miłości, wytrwałości i konsekwencji. Neurologicznie – praca z nerwem błędnym i autonomicznym układem nerwowym to budowanie nowych połączeń synaptycznych w mózgu. Potrzeba około pół roku świadomego zatrzymywania dawnych nawyków i zastępowania ich nowymi, żeby zmienił się kierunek ścieżek neuronalnych.
Brzmi to trochę naukowo, ale w praktyce jest proste. Na warsztatach tworzymy indywidualne mapy funkcjonowania autonomicznego układu nerwowego. Na tych mapach każdy z uczestników buduje własne sposoby na regulację napięć. Potem idzie w życie z narzędziami, które sam stworzył dla siebie.
Mam już wiele przykładów, że to działa.
Lubię też założenie poliwagalne, że mamy wszystko, czego nam potrzeba do dobrego życia. Trzeba to tylko zobaczyć, doświadczyć świadomie swoich zasobów i pamiętać o nich, kiedy będziemy potrzebować się na sobie oprzeć.
Tym zajmujemy się na warsztatach – dostrzeganiem tego, co już mamy. Uporządkowaniem wewnętrznego świata. Budowaniem wewnętrznego wsparcia, dzięki któremu łatwiej jest radzić sobie z wyzwaniami, jakie niesie życie.
Bo kto ma, temu będzie dane. Kiedy wychodzimy do życia z poziomu wewnętrznej stabilności, życie nam tą stabilność jeszcze wzmacnia.
Kiedy wychodzimy z lęku, dostajemy doświadczenia, które nam ten lęk uzasadniają.
Przepełnia mnie ogromna wdzięczność za to, że mogę pracować tą metodą.
I za to, że moja praca jest tak pasjonująca 😊
No Comments