Herbata.
Jak szaro i smutno.
Herbata jak nie ma co robić.
Herbata jak obawa napływa, że mało przyjemnie.
Herbata czarna i dobra (lubię Dilmah earl gray)
do niej wrzątek dopiero co wrzący
i trochę cynamonu
a potem świeży korzeń imbiru w cieniutkim plasterku
i plasterek limonki
i miód aromatyczny
jak ktoś chce uspokoić się, że zawsze jest Pięć Przemian to ziarno soli w słonym smaku niech doda. Można też wrzucić łyżkę malin przysmażonych latem.
I taka herbata, wypieszczona, wymieszana dokładnie i spróbowana zanim poda się kubek do ręki innym. Taka herbata ma być.
Wtedy można usiąść wygodnie w fotelu, wyciągnąć nogi w wełnianych papciach na ławę. A potem powąchać herbatę i siorbnąć, bo gorąca. I się zachwycić.
– Ale pyszna herbatka…. – wypowiedzieć rytualnie.
Bez tej wypowiedzi się nie liczy.
Potem, pijąc niespiesznie, opowiedzieć sobie można o trudnościach nawet. I każdą trudność przepić łykiem herbaty, pogłaskać smakiem. Ukołysać ciepłem przenikającym do żołądka.
– Ta zima-nie-zima mnie już męczy – powiedzieć.
– Pij herbatkę kochana – usłyszeć w odpowiedzi.
1 Comment
Iwona
18 lutego 2020 at 22:12Urocze!!!!