Kto się boi świąt?

Okres przedświąteczny to gorący czas w gabinecie. Lęk przed rodzinnym spotkaniem przebija się przez landszaft świątecznego stołu.

„ o rany, jak ja to przeżyję…”

„wziąłem świąteczny dyżur więc nie muszę jechać do domu na święta..”

„o czym ja będę gadać z nimi przy stole..?”

„nienawidzę świąt i tego cholernego szumu wokół nich..”

Pada tyle słów, które sprawiają ból..

Boże Narodzenie to czas, w którym szukamy miłości. A właściwie szukają ci, którzy nie stracili jeszcze nadziei. Są tacy, który sądzą, że tej miłości nie znajdą więc przestali lubić świętowanie.

Są też tacy, którzy uparcie kreują współczesny mit popkultury – Mikołaj rozdający Coca-colę, dzwoneczki w tle, tato w swetrze w renifery i uśmiechnięta mama używająca oleju kujawskiego do śledzia.

A za tym paroksyzm uśmiechu i szept zza zaciśniętych zębów: „to się musi udać, święta będą udane. Kropka.”

W gabinecie puszczają mechanizmy przetrwania i pojawiają się dzieci, które zawsze w nas są. Dzieci, którym obiecuje się w święta miłość. Dzieci zawiedzione tym, że miłości nie spotkały. Boją się świąt bo niespełniona miłość boli.

Dzieci wciąż chcą miłość dostać. To naturalne przecież. Wszyscy potrzebujemy miłości, ba, wszyscy ją w sobie mamy (głęboko w to wierzę) więc skąd ten smutek?

Ostatnio usłyszałam pytanie: „Jak mam przetrwać święta u rodziców jak nie mam z nimi o czym rozmawiać? Jeśli mnie nie rozumieją i nie wiedzą nawet kim teraz jestem?”

Czy rozmowa z nimi jest najważniejsza? Wymiana poglądów, zrozumienie celów – to świetna płaszczyzna na spotkanie z przyjaciółmi. A rodzice? Po co są?

Może po to, żeby byli po prostu? Więź z rodzicami nie potrzebuje wymiany intelektualnej. Spójrz na nich i pomyśl – o rany, mam mamę i tatę! Mamę właśnie taką – gotującą i karmiącą. Trochę zdenerwowaną tym, czy da radę stworzyć święta na miarę dobrej rodziny. Zmęczoną brakiem kontaktu, skrzywdzoną zamkniętym sercem. Ale to mama przecież. Dobrze jest mieć mamę – usiąść obok niej i zjeść zupę grzybową. Potem posłuchać jak opowiada o czymś, co mnie nie interesuje. Posłuchać jej głosu, pomyśleć – to głos mojej mamy. Przytulić ją, pomyśleć – to zapach mojej mamy. Zjeść każdą z potraw, które przygotowała i pochwalić, nawet jak wyszło średnio. Ona gotuje, bo inaczej nie potrafi pokazać, że jej zależy. Skarży się, że zmęczona, bo nie potrafi inaczej sięgnąć po uwagę. Nie słucha, co się do niej mówi, bo nie umie słuchać. Ale jest. Widzisz ją, słyszysz, przytulasz, wąchasz, smakujesz potrawy, które przygotowała. Bierzesz od niej to, co ma i co może dać. Przestajesz się wściekać na nią za to, czego nie ma i dać nie mogła.

A tata? Ten to się dopiero stara i średnio mu wychodzi. Heroicznie ukrywa jak go wkurza gadanie mamy, bo przecież święta. Robi wszystko, żeby sprostać. Nie umie przytulać, ale bardzo by chciał umieć. Jak wyjdziemy, odetchnie z ulgą i rozepnie koszulę, ale teraz, teraz jest tatą jak tylko potrafi. Ożywia się jak na stole ląduje butelka cytrynówki i można już pogadać o samochodach.

Siostra zarzuca włosami roznosząc nad stołem zapach mocnych perfum. Stara się być miła albo chociaż neutralna. Obowiązuje zawieszenie broni ale pod nią jest wciąż siostrzana więź, nierozerwalna.

Tak właśnie możemy spojrzeć na świąteczne spotkania jeśli umiemy patrzeć dojrzale. W środku mamy dziecko, któremu czegoś brakuje ale obok dziecka stoi dojrzały człowiek, który umie poczuć jak dobrze jest mieć rodzinę.

Bo rodzina nie jest od tego, żebyśmy się zgadzali a nawet lubili.

Rodzina służy do kochania. Możemy na niej poćwiczyć kochanie mimo niespełnionych warunków i zawiedzionych nadziei.

No Comments

    Leave a Reply