Zwykle nie wracaliśmy do domu tak wcześnie. Była trzynasta, nietypowa godzina na powrót z pracy. A jednak.
Stanęliśmy przed drzwiami mieszkania. Drzwi były otwarte a zamek wisiał smętnie nad klamką. Spojrzałam na to nierozumiejącym wzrokiem. Powiedziałam – „O” i weszłam do środka.
Było cicho, bezszelestnie nawet.
Na środku pokoju leżał obrus, który zwykle przykrywa stół kuchenny. Na obrusie stały poukładane sprzęty – wzmacniacz, CD, kolumny. Poukładane równiutko, ze zwiniętymi w zgrabne ruloniki kablami.
Szuflady i szafki były pootwierane.
Nie mówiliśmy do siebie nic. Staliśmy i patrzyliśmy.
W końcu J. powiedział – „Weszliśmy w trakcie włamania, oni tu wrócą”.
Odwróciłam się do drzwi wejściowych, ale nie można było ich zamknąć – zamek wisiał bezwładnie, klamka była wyłamana.
W przedpokoju stały pudła, w którym przywieźliśmy poprzedniego dnia świeżo kupiony komputer. Były puste.
– Nie ma komputera… – jęknęłam i złapałam się za głowę.
Po chwili spojrzałam na J. w panice – Co my teraz zrobimy? Co zrobimy jak wrócą? Będziemy się z nimi bić o sprzęt?!
J. pochylił się nade mną i powiedział:
– Usmażymy naleśniki.
Po kilku minutach na całej klatce schodowej rozniósł się zapach smażonych naleśników i czosnku z bazylią, którym doprawiliśmy szpinak.
Już na parterze czuć było, że jesteśmy w domu.
Jedliśmy w milczeniu. Powietrze łagodniało z każdym kęsem.
– Dobre. – powiedział J. z lekkim uśmiechem. Ja też się uśmiechnęłam.
Złodziej nie wrócił.
Po dwóch godzinach przyjechali policjanci.
Zjedli naleśniki, poradzili nam, żebyśmy pożegnali się z komputerem i odjechali.
No Comments