Jest poranek wrześniowy. Zamglony, ciepły, wilgotny. Cisza.
Mogę sobie pozwolić na robienie tego, na co mam ochotę. Na to, co przyjdzie samo, stanie przede mną i zawoła – hej, może teraz ja? Może mną się zajmiesz?
Przed chwilą przyszły i stanęły mi przed oczami pomidory, które czekają na proces przemiany w przecier na zimę. Czekały już trzy dni, a tu proszę – dziś się stały wyraźne. Właśnie zalałam je wrzątkiem, żeby obrać i uprażyć. Uwielbiam przecier z polnych pomidorów, szczególnie zimą, jak nic nie pachnie i za oknem jest lodówka zamiast świeżego aromatu.
Dziś przecier pomidorowy robi się lekko. Wczoraj albo przedwczoraj robiłby się ciężko i z wysiłkiem. Byłoby że – przecież trzeba, albo, co gorsza, bo muszę. Dziś zrobiony, będzie smakował lepiej niż zrobiony wczoraj. Bo dzisiaj mnie to nie wysila.
Niedawno rozmawiałam z siostrą mą o tym, na co mamy ochotę a na co nie.
Szłyśmy lasem, psy rozrabiały (energia je rozpierała więc szukały zaczepki wszędzie i z każdym) a my oddzielałyśmy nieśpieszenie „powinnam” i „muszę” od „mam ochotę” i „lubię”.
Jak tak szłyśmy, spacerując po lesie i po wewnętrznych krajobrazach, pojawiła mi się przestrzeń piśmiennicza, która zwykle jest dla mnie przyjemna i relaksująca. Ale zdarza się, że i tu wkrada mi się moje „powinnam” i chce mi zepsuć przyjemność. Bo od początku pisania bloga (a nawet wcześniej – jak pisałam książki) miałam dylemat – więcej lekkości czy merytoryki?
Nie muszę chyba pisać, że lekkość jest lżejsza niż merytoryczne stawianie sprawy. Jak pisałam „Rób co chcesz, tylko gotuj”, najlepiej się bawiłam przy felietonach kuchennych i tak zwanej mowie wiązanej (niektórzy nazwali to poematami kuchennymi). Wielu ludziom się ta forma podobała, wielu nie rozumiało o co mi chodzi i po co to jest. A to było po nic. Tylko po to, żeby złapać chwilę, nastrój, aromaty. Żeby się pobawić tym wszystkim przy pomocy słów. Moje poematy kuchenne pisały się same, jakby mi je ktoś dyktował.
Potem trzeba było napisać wiedzę na temat przemian, narządów wewnętrznych, obiegów odżywczych i kontrolnych. I tu się zaczęły schody. MUSIAŁAM to napisać jeśli chciałam skończyć książkę, bo takie były założenia – może być trochę improwizacji ale musi być też twarda merytoryka. No i zaczął się wysiłek.
Skończyłam robotę, oddałam materiał do wydawnictwa i książka sprzedała się gorzej niż dwie poprzednie. Chociaż uważałam ją za najciekawszą.
Teraz myślę, że to dlatego, że w trakcie jej pisania walczyły ze mną – muszę i lubię. Nie dogadały się te dwa aspekty, poszły na jakiś fałszywy kompromis, który zaowocował niespójnością energetyczną.
Kiedy uruchomiłam bloga, również miałam dylemat – pisać dla czystej przyjemności, czy „pouczyć” trochę czytelnika? I ewentualnie – jak to połączyć? Długo się zbierałam i w końcu napisałam kilka artykułów „edukacyjnych” – o cyklu Zinkera, o mechanizmach unikania kontaktu, o stylach budowania relacji. W zanadrzu jest jeszcze tej wiedzy dużo, ale..
Wolę się bawić pisaniem, przemycać informacje mową felietonów, wierszy, przepisów. I takie też dostaję zwroty od czytających bloga – że wolą jak piszę od siebie, jak „mówię” zamiast nauczać. Bogu dzięki.
Nie jestem stworzona do pisania podręczników. Psychologia mnie interesuje najbardziej wtedy, kiedy ma konkretne odbicie w rzeczywistości, w życiu codziennym i w problemach (dlatego tak lubię „żywą” pracę gabinetową).
Reasumując – pisanie gawędą i tekstem „mówionym” idzie u mnie na energii. Przychodzi do mnie, staje mi przed oczami i się samo pisze – bez poprawek, bez myślenia, bez posapywania z wysiłku. A jak kończę pisać, czuję się spełniona i lekka. Doładowana, czasem rozbawiona. Uśmiechnięta. To jest mój przejaw działania na energii – taka właśnie reakcja po skończonej pracy.
Edukowanie i merytoryka jakoś mnie męczy, robię to czasem na sile, jakbym ciągnęła za sobą wór wypełniony wiedzą, która nie daje lekkości. Jak napiszę coś na sile to często potem pytam, pokazuję, proszę o recenzję. Tak jakoś pewności nie mam, się waham. Niepokoję nieco. I to jest mój objaw działania z wysiłkiem – brak spokojnego spełnienia i samoistnego domknięcia. Jeśli zbyt długo tak działam, to mi się działać odechciewa.
W związku z tym postanawiam niniejszym, pisać blog tylko w taki sposób, który sprawia mi frajdę – lekko, mimochodem (choć z zaangażowaniem niewątpliwym).
Rzucam jednoznaczne nauczanie – jeśli będziecie chcieli, w każdym tekście znajdziecie coś, nad czym się można będzie zastanowić. I poszukać swoich tematów, które zarezonują w kontakcie z moimi.
Życzę Wam jak najwięcej przyjemności w działaniu.
Bo tylko to, co idzie jak po maśle, jest prawdziwe (jak to powiedział ktoś mądry, choć nie wiem kto).

2 komentarze
Iwona
10 września 2019 at 17:09Kto ma racje ten stawia kolacje 😉
Kuba syn
19 września 2019 at 14:51Super tak trzymaj